W pustym tunelu jej kroki brzmiały jak równomierne uderzenia młotka u sąsiada za ścianą. Wprawiały w wibrację powietrze wypełniające przestrzeń. Im szybciej szła, tym stukot obcasów był bardziej gorączkowy, niemal histerycznie głośny. Nie cierpiała tamtędy chodzić. Każdego dnia obiecywała sobie, że wróci górą, dookoła przez Nowe Miasto i codziennie zmęczenie oraz chęć jak najszybszego znalezienia się w domu sprawiały, że wybierała skrót podziemnym przejściem. Już prawie nikt tędy nie chodził po zmierzchu. Właściwie tunel miał zostać zlikwidowany i od dawna z obu stron niszczały tabliczki informujące o robotach budowlanych, a czerwono-biała plastikowa taśma oznajmiająca zakaz przejścia smętnie wisiała w strzępach z boku. Władze miasta miały kłopot z tunelem. Radni długo nie mogli dojść do porozumienia: zlikwidować ponury chodnik dla pieszych pod przelotówką, zmuszając ludzi do chodzenia na około i ryzykując, że niepokorni będą przechodzić górą mimo zakazu ruchu pieszych czy wyremontować tunel i założyć monitoring? Likwidacja wzbudziłaby protesty, a przecież niedługo miały odbyć się wybory. Inwestowanie w zapuszczony, śmierdzący moczem korytarz z zapadającym się chodnikiem wywołałoby zaś krytykę tych, którzy pilnie śledzą wydatki miejskie. Czy jakieś byle przejście jest ważniejsze od remontu dworca? Czy nie lepiej zainwestować w tę kamienicę przy rynku, która grozi zawaleniem i szpeci miasto? A szpital od dawna aż prosi się o wymianę okien i załatanie dachu. Miasto nie ma pieniędzy na wszystko. Właściwie fundusze są szczuplutkie, a po ostatniej renowacji ratusza w sakiewce widać dno. W końcu stanęło na tym, że tunel zostanie czasowo zamknięty, a potem się zobaczy. Puszczono plotki o planie zasypania i budowie wiaduktu oraz równolegle o rozpisaniu przetargu na renowację i monitoring, a także pomyśle sprzedaży kłopotliwego miejsca prywatnej firmie, która urządzi tam galerię artystyczną. Tymczasem korytarz niszczał, wilgotniał i śmierdział coraz bardziej. W dziurawej nawierzchni zbierały się kałuże, chociaż deszcz w środku nigdy nie padał. Amatorskie graffiti na ścianach pokrywały gdzieniegdzie czerniejące plamy pleśni. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniał nasilający się w godzinach szczytu hałas mknących górą samochodów, zlewający się w jeden, nieznośny, drżący huk.
Po dwudziestej przejście ziało pustką i ciemnością. Zwłaszcza zimą. Nie było długie. Niepalący człowiek ze średnią kondycją mógł spokojnie pokonać je na jednym wdechu. Wewnątrz zawsze panował mrok, oświetlenie bowiem od dawna nie działało. Zmarznięta Iza nerwowym ruchem wyjęła z torebki telefon i włączyła latarkę. Białe światełko o niewielkim zasięgu wdarło się w czerń, torując jej drogę w ciemności. O tej porze właściwie nie było szans nikogo spotkać wewnątrz. Wbiegła do czarnej paszczy, ale zaraz zwolniła, zmieniając bieg na uważny marsz. Brakowałoby tylko potknąć się i upaść w tę cuchnącą, oślizgłą breję nie wiadomo czego. Może i znała strukturę podłoża, mniej więcej pamiętała, gdzie stawiać stopy, lecz i tak musiała uważać. „Ostatni raz tędy” – powiedziała do siebie cicho z pełnym przekonaniem, zmarszczywszy brwi, jakby to miało wyostrzyć wzrok, by dostrzec więcej w słabym kręgu światła. Gdy po kilkunastu krokach była w połowie drogi, a więc tam, gdzie tunel lekko zakręcał w prawo, usłyszała za sobą niespodziewany odgłos. Subtelny, krótki, a jednak wyraźny i pewny. Jakby spadło coś drobnego. Kamyk? Moneta? Odruchowo zerknęła za siebie, wyciągając dłoń zaciśniętą na wciąż świecącym smartfonie, ale by mieć szansę na zidentyfikowanie źródła hałasu, musiałaby cofnąć się o krok lub dwa i zajrzeć wzdłuż pierwszej części korytarza. Zamiast tego przełknęła głośno ślinę i przyspieszyła kroku. Obcasy jeszcze głośniej i szybciej uderzały o chodnik. Wyskoczywszy na otwartą przestrzeń, nie zwolniła, nie wyłączyła latarki. Pognała ulicą wzdłuż budynków. Zatrzymało ją dopiero czerwone światło na skrzyżowaniu. Odwróciła się i spostrzegła na idącego kilkanaście metrów za nią mężczyznę w kurtce z kapturem naciągniętym na głowę. Jego twarz skrywał mrok, ale mogłaby przysiąc, że patrzył wprost na nią. Serce załopotało jeszcze szybciej, jakby dotąd nie było wystarczająco zaniepokojone. Nim sygnalizator pozwolił ruszyć dalej, za mężczyzną pojawił się drugi przechodzień, podobny do poprzedniego, a za nim drobna dziewczyna z wielką teczką na rysunki przewieszoną przez ramię. Pewnie szła tą samą drogą, po tamtej stronie szosy była bowiem Akademia Sztuk Pięknych. A ci dwaj przed nią mogli skręcić z Hutniczej, nie miała pewności, że szli za nią przez tunel. Iza wzięła głęboki oddech i zerknęła na telefon. Tylko osiem procent baterii, a latarka wciąż świeciła. Pospiesznie wyłączyła ją, schowała smartfona do kieszeni i ruszyła na zielonym w stronę domu. Gdy wchodziła po krętych schodach starej kamienicy, nie myślała już o tunelu, chociaż dziwne uczucie niepokoju towarzyszyło jej nadal. Jakby nieśmiałe przeczucie, że coś jest nie w porządku, lecz tak niewyraźne, iż nie sposób go z niczym powiązać. Na wycieraczce pod drzwiami czekała na nią mała doniczka z mnóstwem ciemnoniebieskich fiołków i dużym symbolem uśmiechniętej buzi namalowanym na ściance. Iza rozejrzała się, lecz na klatce schodowej nie było śladu niczyjej obecności. Po chwili zaskoczenie na jej twarzy zastąpił uśmiech. To na pewno Lena – pomyślała i zabrała podarek do środka. Przyjaciółka miała lada dzień wrócić do miasta. Jutro bowiem kończył się jej urlop, nie licząc weekendu, więc Iza spodziewała się zobaczyć ją raczej w sobotę. Widocznie przyjechała wcześniej i podrzuciła kwiatek, nie mogąc doczekać się poniedziałku, kiedy Iza ma swoją rocznicę. Tylko dziwne, że nic nie napisała. Wyjęła telefon, by to sprawdzić. Nie znalazła ani słowa od Leny, ani w Messengerze, ani w WhatsAppie, ani nawet na Skype, o zwykłym SMS-ie nie wspominając. Sama więc napisała do niej krótko: Uwielbiam Twój optymizm. Dzięki :–) Ustawiła kwiatek na środku stołu i odwróciła tak, by spojrzeć na szeroki uśmiech doniczki.
Gdy zalewała wrzątkiem białą herbatę z suszonymi malinami, na klatce schodowej zapaliło się światło wyposażone w czujnik ruchu. Mężczyzna wszedł niespiesznie po schodach, zatrzymał się na trzecim piętrze i spojrzał na wycieraczkę z napisem Welcome. Uśmiechnął się nieznacznie. Stał chwilę, jakby nasłuchiwał, po czym wszedł ostatnią partią schodów na poddasze. Minął pomieszczenie z zamkniętą, dawno nieużywaną suszarnią i bezszelestnie otworzył kluczem drzwi mieszkania, którego podłoga była sufitem, pod którym krzątała się Iza. Zdjął buty, puchową kurtkę, przeczesał palcami wilgotne włosy, nie włączając światła. Czekał przez chwilę, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności, a gdy kształty zaczęły wyłaniać się z mroku, podszedł do wyciętego w drewnianej podłodze prostokąta, położył się płasko na brzuchu i przyłożył ucho do chropowatej betonowej powierzchni. U sąsiadki piętro niżej grał telewizor. Lew zaryczał w charakterystycznej czołówce. Zaczynał się film.
Właściwie nie musiał już przykładać po staremu głowy do podłogi, by podsłuchiwać Izę. Miał za sobą realizację długo i starannie przygotowywanego planu założenia u niej pełnego monitoringu z podsłuchem. Wystarczyło usiąść przy komputerze, obudzić go ruchem myszki, by zobaczyć każde pomieszczenie mieszkania piętro niżej z dwóch różnych perspektyw i usłyszeć, co dzieje się wewnątrz, jakby się tam było. Mimo to wciąż zdarzało mu się przytulić policzek do podłogi, przymykając oczy i wstrzymując oddech. To go uspokajało. Lubił myśleć, że jego jaźń przenika strop i towarzyszy kobiecie z dołu w każdej czynności, wnika w nią, staje się nią. Gdy korzystał z podglądu online, również wczuwał się w jej rolę. Nie był już tylko zwykłym obserwatorem. Wiedział, co i kiedy zrobi, potrafił przewidzieć jej ruchy, znał nie tylko rozkład dnia, ale i sekwencje przyzwyczajeń, sposób składania ubrań, to, że zawsze pod prysznicem najpierw myła włosy, potem nakładała odżywkę, a następnie myła ciało, goliła pachy, bikini i nogi zawsze w tej samej kolejności, a na końcu nieruchomiała na dobre dwie, trzy minuty pod deszczownicą, by spłukać dokładnie całe ciało. Gdy tylko mógł, gdy tylko był w domu, patrzył. Za każdym razem tak samo zafascynowany. Potwornie kusiło go, by odwiedzać mieszkanie Izy, gdy jej nie było. Czasem to robił. Bardzo dbał nie tylko o to, aby nie zorientowała się, że bywał u niej, ale również, by go nigdy nie poznała. Wiedziała, że mieszka nad nią jakiś mężczyzna, lecz tak naprawdę nigdy nie zwróciła na niego uwagi, nie potrafiłaby zupełnie nic o nim powiedzieć. Owszem, spotykała go na ulicy, w sklepie czy nawet w bistro obok firmy, gdzie oboje wpadali, lecz nie miała pojęcia, że to ten sam człowiek, który mieszka nad jej głową, słucha jej cichych orgazmów, przygląda się, gdy kroi warzywa na sałatkę i doskonale wie, jakie jest jej ulubione wino. Tymczasem on uzależnił od niej swoje życie, myślał o niej dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zaspokajanie ciągłej potrzeby kontroli każdego kroku kobiety nie było trudne. Tylko trochę musiał pomóc losowi, który idealnie zbliżał ich do siebie dzięki podrzucanym zbiegom okoliczności. Wierzył, że tak musiało być.
Gdy osiem miesięcy wcześniej czekał w gmachu sądu na spóźniającego się sędziego, plan dnia zachwiał się i jej. Tamtego dnia Iza była zdenerwowana i niewyspana, a jednocześnie skupiona i spokojna. Niczego o niej nie wiedział, prócz tego, że prawdopodobnie tak jak on, przechodziła bolesny proces odzyskiwania wolności. Jak potem się przekonał, miał rację. Tamtego dnia oboje się rozwiedli. Był niemniej zestresowany niż ona, a gdy wyszedł z sali rozpraw, puszczając swoją żonę, a właściwie świeżo upieczoną byłą żonę przodem, Iza, której imienia jeszcze nie znał, nadal siedziała na korytarzu i patrzyła tępo w podłogę, słuchając cichego monologu swojego adwokata. Minął ją i wyszedł na zalany słońcem plac. Jego „była” wsiadła do samochodu, nawet na niego nie spojrzawszy. Został sam jak palec. Ruszył przed siebie, ale pod wpływem dziwnego impulsu zawrócił. Usiadł na tym samym krześle, gdzie chwilę temu siedziała kobieta. Było wciąż ciepłe. Czekał, nie wiedząc na co, lecz gdy drzwi sali, w której zrobiono z niego rozwodnika, otworzyły się, zrozumiał. Niemal fizycznie odczuł ulgę wypisaną na jej twarzy. Wyszła jakby lżejsza, jaśniejsza i z pewnością szczęśliwsza. Miał ochotę podbiec i jej pogratulować, powiedzieć, że on też się uwolnił, a jej „były” pewnie był taką samą zakałą, jak jego „była”, a potem ścisnąć jej rękę i powiedzieć, że wszystko się ułoży. Wszystko. Oczyma wyobraźni widział łzy wzruszenia w jej oczach, gdy razem opuszczają ponury gmach i wychodzą lekko, beztrosko, razem. W życie. W rzeczywistości nawet nie drgnął, nie ruszył się ze swego miejsca, ani nie zmienił wyrazu twarzy. Jedynie dyskretnie się przyglądał, gdy odeszła z adwokatem w stronę wyjścia. Tym razem to ona mówiła, a papuga tylko uśmiechał się pod nosem zadowolony ze swojej pracy. Gdy wreszcie pożegnali się i adwokat odwrócił się, by skierować ku schodom na piętro, a ona zniknęła w drzwiach wyjściowych, obserwujący ich mężczyzna energicznym krokiem ruszył za nią.
Iza nie wiedziała, jak bardzo tamtego dnia mu pomogła. Wsiadła do samochodu przyjaciółki, odprowadzona jego wzrokiem. Został sam, jak wcześniej, lecz teraz już nie był zagubiony, rozbity ani pokonany. Obracał w głowie jej nazwisko, które wcześniej udało mu się wychwycić między słowami obrońcy.
Musiał się wynieść. „Była” dała mu trzy dni na spakowanie rzeczy. Ona zgodnie z ustaleniami rozwodowymi zatrzymała mieszkanie, on zabrał auto i kasę. Dzieci nie mieli. Gdy sedan Leny, przyjaciółki Izy, zniknął wraz z nimi za zakrętem, on wiedział już, gdzie poszuka nowego lokum. Wsiadł do samochodu i otworzył laptopa. Połączył się z internetem, by odnaleźć w globalnej wiosce kobietę, która rozjaśniła mu dzień. To nie było trudne. Nie miała popularnego nazwiska, toteż szybko zidentyfikował ją na Facebooku i Naszej Klasie. Informacje, zdjęcia, ukończone szkoły, praca – wszystko jak na talerzu. Poczytał sobie przy okazji o jej byłym mężu, którego od razu ocenił na kogoś, kto nie zasługuje na taką kobietę. Trudniej było z adresem, lecz znając wpisane w profilu miejsce pracy Izabeli Mątawy (już bez członu po mężu: Herdal), jego poznanie, było kwestią czasu. Zarezerwował najbliższy hotel i niespiesznie ruszył w stronę ulicy Norwida. To tam na dziś Iza wzięła wolny dzień, by pozbyć się ze swojego życia felernego Dawida Herdala oraz olśnić nieświadomie innego mężczyznę.
Gdy następnego dnia z lekkim bólem głowy Iza wmaszerowała przez automatyczne drzwi do obszernego holu biurowca, on obserwował ją z zaparkowanego naprzeciw samochodu. Odprowadził ją wzrokiem na siódme piętro, gdy wjeżdżała efektowną szklaną windą. Jej szmaragdowa sukienka była doskonale widoczna z daleka dla kogoś, kto jej wypatrywał. Miał czas. W przeciwieństwie do niej wziął urlop na cały tydzień, by lizać rany po rozwodzie. Oficjalnie.
Spędził osiem godzin, czekając bynajmniej nie bezczynnie. W samochodzie, w kawiarni i w bistro naprzeciw. W tym ostatnim lokalu siedział tuż przy wejściu, gdy przyszła na lunch z trójką innych pracowników. To byli sami mężczyźni, więc słodki aromat perfum musiał należeć do niej. Nie wyczuł go w sądzie. Przymknął z rozkoszą oczy, zatrzymując na chwilę w płucach powietrze muśnięte jej zapachem. Nie zwróciła uwagi na ciemnowłosego mężczyznę obracającego w dłoni dwa gładkie kamyczki. I tak było dobrze.
Rozejrzał się po okolicy. Na piętrze nad sklepami i gastronomią mieściły się mniejsze niż naprzeciwko firmy, a wśród nich oddział spółki telekomunikacyjnej. Tamtego popołudnia, zorientowawszy się, że ona wraca do domu piechotą, zostawił auto i bez wahania poszedł za nią. Zapach praktycznie zupełnie się ulotnił, lecz jemu wydawało się, iż wciąż czuje jego cień. Odprowadził ją, zachowując dystans, a gdy weszła do klatki schodowej, stanął w bramie domu naprzeciwko i obserwował. Gdy na trzecim piętrze zapaliło się światło, a Iza podeszła do okna, by zaciągnąć zasłony, uśmiechnął się do siebie i lekkim krokiem wrócił pod biurowiec. Laptop miał już niewiele prądu, jednak nie chciał czekać, aż znajdzie się w hotelu. Ostatnie procenty baterii wykorzystał na szukanie swojego nowego mieszkania. Los znowu podrzucił mu idealny zbieg okoliczności. Jedno z biur nieruchomości oferowało ciasną, nieogrzewaną i do remontu, ale za to tanią kawalerkę na poddaszu z adresem niemal identycznym, jak mieszkanie Izy…
Dwa miesiące po rozwodzie jego życie wyglądało zupełnie inaczej. Nowe, choć o niskim standardzie mieszkanie uważał za idealne. Nowa, chociaż poniżej jego kwalifikacji i wcześniejszych zarobków praca dawała satysfakcję. Nowy obiekt zainteresowania stał się jego obsesją. Dawni, nieliczni znajomi, od których się odciął, postrzegali go jako przegranego faceta z depresją. Wszak zmienił pracę na gorszą, mieszkanie na norę i zupełnie przestał się odzywać. Nawet „była” zaniepokoiła się i zadzwoniła raz czy dwa, lecz bez słowa zablokował jej numer. Nie miał czasu na głupoty innych. Żył Izą. Śnił Izę. Tęsknił, ilekroć znikała w swoim korporacyjnym gmaszysku i niemal nie umarł z rozpaczy, gdy niespodziewanie wyjechała na weekend integracyjny. To wtedy zdecydował się na podsłuch i podgląd w jej mieszkaniu. Takie wydarzenia nie miały prawa mu umykać.
Gdy obmyślał sposoby dostania się do jej mieszkania, los znowu podsunął mu uprzejmie rozwiązanie problemu. Niezwykle proste. Wręcz banalne, a jednocześnie bezczelne. To była sylwestrowa noc. Iza urządziła imprezę u siebie. Słyszał, jak troje gości wchodzi i wychodzi. Kursowali co jakiś czas tam i z powrotem, bo gospodyni nie pozwoliła palić im w mieszkaniu nawet przy oknie. Nie mieli innego wyjścia, jak wyskakiwać na dymka przed kamienicę. Zauważył, że nie towarzyszy temu charakterystyczny szczęk zamka. Przed północą odważył się i zszedł na dół. Wśliznął się do mieszkania sąsiadki z zamiarem pożyczenia kluczy. Gdyby ktoś go przyłapał, udałby pijanego, który zwyczajnie pomylił piętra. Nie musiał jednak korzystać z tego fortelu. Los nadal mu sprzyjał. Nie spodziewał się jednak, że podpita ekipa wpadnie na pomysł wyjścia na dwór. Ledwie przekroczył próg, musiał ukryć się we wnęce za szafą, gdzie Iza trzymała miotłę i mopa. Po chwili został sam zamknięty od zewnątrz. To wtedy pierwszy raz poczuł rozkosz bliskości. Wiedział, że ma mało czasu. Do północy brakowało zaledwie kilka minut. Po uwolnieniu w powietrze fajerwerków i petard na cześć dwa tysiące piętnastego roku ludzie zapewne szybko wrócą z podwórza. Mimo to obszedł mieszkanie, chłonąc wzrokiem jego wnętrze z nowej perspektywy. W przedpokoju przeszukał komodę i znalazł to, czego potrzebował: zapasowy komplet kluczy.
Obserwowanie Izy na ekranie monitora, słuchanie przez podłogę i świadomość, że nawet będąc w pracy, jest blisko, nie wystarczały. Potrzebował więcej. Jej bliskości, zapachu, dotyku… Czasem, gdy wychodziła, zbiegał na palcach po schodach i cichutko otwierał drzwi. Oddychał powietrzem, w którym unosiła się jej subtelna woń, gładził blat w miejscach, gdzie zwykła opierać przedramiona podczas popijania porannej kawy, dotykał obicia sofy, pościeli w sypialni… Krążył w zachwycie, raz po raz sięgając po jej osobiste rzeczy. Bardzo dbał, by nie pozostawić po sobie śladu. Skradzione klucze po dorobieniu kopii oddał na miejsce, każdy przedmiot odkładał tam, gdzie leżał uprzednio. Marzył czasem, by zostać, poczekać na nią, przyrządzić dla niej kolację, włączyć jej ulubioną muzykę, a gdy przyjdzie, po prostu powiedzieć: cześć kochanie, tęskniłem. Ona odwzajemni uśmiech, wtuli się w niego i wyrazi identyczne uczucia choćby bez słów. Śnił ten scenariusz i inne bardzo podobne niemal każdej nocy. Ta idée fixe zdominowała całkowicie jego myśli, jednak wiedział, że jakikolwiek krok do urzeczywistnienia pragnień zerwie cudowne nici, które ich łączą. Nawet jeśli po prostu zacznie zwyczajnie ją zdobywać – pożyczy szklankę cukru, mimochodem wspomni, że też uwielbia oglądać „Chirurgów” i słuchać Eltona Johna, pomoże wnieść zakupy, zakręci zawór wody, by sprowokować spóźnienie do pracy, a potem zaproponuje podwózkę, po czym wspólnie odkryją, że pracują obok siebie i tak dalej… Nawet jeśli to się uda, nie będzie tym samym. Nigdy nie mógłby przecież być z nią szczery, a gdy zdemaskuje go tak, jak „była”, wszystko legnie w gruzach. Poza tym pragnął nie tylko być z nią w swej idealnej, niemożliwej do zrealizowania wizji. Pragnął być nią samą. Czuć jak ona, widzieć jak ona, myśleć, jak ona, wyglądać jak ona… Podczas swoich wycieczek do jej mieszkania zaczął więc przymierzać jej ubrania, czytać jej książki, wtulać twarz w jej poduszkę. A piętro wyżej próbował odwzorować wnętrze jej lokalu. Ubolewał bardzo nad tym, że brakowało u niego jednego pomieszczenia, łazienka była mniejsza, a ściany miały skosy. To uniemożliwiało stworzenie idealnej kopii. W jego kawalerce zapanowała taka sama kolorystyka, podobny układ identycznych mebli i sprzętów kupionych w tej samej sieciówce. Lodówka i kuchenne szafki zawierały takie same składniki, z których przyrządzał dla siebie takie same posiłki. Gdy Iza wieczorem włączała film w telewizji i nalewała sobie lampkę białego wina, on robił to samo. Z poprzednim życiem, tym przed Izą, łączyły go już tylko gładkie kamyki. Zawsze nosił je w kieszeni. Gdy tylko miał wolne ręce, wyjmował kamyczki i obracał między palcami. Miał ich całą kolekcję. Kilka podarował Izie, lecz nic o tym nie wiedziała. Miał nadzieję, że pewnego dnia znajdzie je i zacznie bawić się nimi jak on. To byłby znak.
Iza zamieściła na Facebooku nowe zdjęcia. To go zdenerwowało. O ile fotografia grupowa z trzema koleżankami i dwoma kolegami z pracy była w porządku, o tyle zdjęcie, na którym z kokieteryjnie odsłoniętym ramieniem patrzyła w obiektyw, wzbudziło w nim mieszaninę niepokoju i zazdrości. Kto trzymał aparat? Zaczął pieczołowicie przeglądać profile jej znajomych, poszukując w nich jej komentarzy. Niczego nie wytropił, ale i tak nie był zadowolony. Uświadomił sobie bowiem, że przecież ona w każdej chwili może kogoś poznać, zakochać się… Co wtedy? Bez zastanowienia zaczął lajkować, obserwować i czytać to, co ona. Odpowiedział na komentarz, który zamieściła na jednej z grup. Dotyczył niedawnego zamachu na paryską redakcję Charlie Hebdo. Cała Europa żyła tym wstrząsającym wydarzeniem od kilku tygodni. Zamarł na moment, gdy pojawił się przy jego słowach lajk od Izy. Przełączył ekran na kamerę w jej pokoju. Tak. Podobnie jak on przeglądała social media. Nowy pomysł zakiełkował w jego głowie. Wcześniej miał nieciekawe konto, jednak odkąd niczym mieszkanie zaczął upodabniać je do jej profilu, stało się bardziej autentyczne, żywe. Czuł się bezpiecznie. Za pośrednictwem Facebooka nie mogła go zidentyfikować, nie zamieszczał bowiem swoich zdjęć ani nie używał prawdziwego nazwiska. Z każdym dniem kusiło go bardziej, by do niej napisać, a jednocześnie rosła potrzeba, by włamać się na jej konto, uzyskać dostęp jak do mieszkania i spojrzeć na wszystko z jej perspektywy. Był ciekaw, kogo Iza obserwuje, lajkuje, komentuje. Z kim i o czym rozmawia przez komunikator. Poczuł, że odwiedziny piętro niżej nie wystarczają, musi wejść głębiej. Wszak prócz realnej strony codzienności istnieje też wirtualna. Nie mniej istotna w tych czasach.
Podczas kolejnej wizyty w mieszkaniu skrzynka mailowa sąsiadki stanęła przed nim otworem. Gdy Iza wybrała się z przyjaciółką do kina, zszedł po schodach cicho niczym kot. Nie zatrzymał się w przedpokoju, by przymknąć jak zazwyczaj oczy, rozkoszując się samym faktem, że jest w jej mieszkaniu i może oddychać powietrzem, którym ona niedawno oddychała. Tym razem poszedł prosto do stolika z komputerem. Uruchomił niezabezpieczony hasłem sprzęt i otworzył skrzynkę pocztową. Iza nie dzieliła z nikim komputera, mieszkała sama, więc nie miała potrzeby chronić się hasłami. Tak było szybciej i wygodniej. Dla niego również. Od razu sprawdził listę haseł zapisanych w przeglądarce, zrobił kopię na pendriva i uruchomił Facebooka. Otworzył przyniesionego ze sobą laptopa i na miejscu zalogował się na jej konto, sprawdzając, czy nie zostawia śladów. Kusiło go, by od razu zanurzyć się w wirtualną stronę jej świata, przejrzeć jej maile, sprawdzić, jakie strony lubi odwiedzać, z których sklepów online korzysta, z kim koresponduje przez Skype czy Messengera. Nie chciał jednak stracić poczucia czasu w jej mieszkaniu, zabrał więc swój nośnik z kopią wszystkiego, co tylko się na nim zmieściło, wyłączył komputer, odłożył myszkę tak, jak była wcześniej i rozejrzał się uważnie. Fiołki, prezent od niego, nadal stały na stole. Pyszniły się na samym środku. Podszedł bliżej i musnął palcami delikatne płatki.
–Dba o nie, podlewa, podobają się jej – powiedział do siebie z satysfakcją w głosie, uśmiechając się z czułością. Poczuł się doceniony. – To znak. Dobry znak.
Wyszedł bezszelestnie.
Po kilku godzinach nie był już tak szczęśliwy. Cóż z tego, że podlewa kwiatki, skoro zdradza go z innymi! Z wypiekami na twarzy czytał śmiałe maile Izy z byłym kolegą z pracy i pełne flirtu wymiany wiadomości z mężczyznami zapisane w komunikatorach. Był coraz bardziej na nią zły. Gdy on poświęcał jej całą uwagę, każdą myśl, sen i chwilę, ona trwoniła czas na głupie rozmówki, żarciki i kokietowanie innych facetów! Obejrzał zdjęcia tych, którzy udostępniali je na Facebooku i zapałał nienawiścią do każdej z tych twarzy. Przystojni, sympatyczni, chwalący się swoimi białymi zębami, fryzurami, bicepsami, samochodami… Wściekły zamknął laptopa, wiedząc, że w stanie wzburzenia nie powinien reagować. Musiał przemyśleć sprawę. Wtedy usłyszał, jak wróciła. Z tą swoją koleżanką. Przez bitą godzinę siedziały w sypialni i przymierzały sukienki. Chociaż był zły na Izę, nie mógł się oprzeć pokusie, by nie podglądać kobiet. Lena go nie interesowała. Zbyt koścista i nieforemna według niego wyglądała idiotycznie w ubraniach Izy. Mimo to wybrała czerwoną sukienkę z długimi rękawami i odsłoniętymi niemal do pasa plecami. Prychnął na ten widok. Iza przebrała się w małą czarną, założyła szpilki zdobione cyrkoniami i poprawiła makijaż.
– Wiesz już od kogo te fiołki? – zapytała Lena, zakładając długie kolczyki.
– Nie mam pojęcia – odparła Iza. – I szczerze powiedziawszy, wolałabym, gdyby były od ciebie, jak myślałam na początku.
– Głupiaś. Masz pewnie jakiegoś cichego wielbiciela. Ej, a Artura pytałaś?
– No coś ty.
– Czemu? Zapytaj.
– Głupio jakoś. Gdyby były od niego, to by powiedział albo zapytałby, czy mi się podobają, a on ani słowem się na ten temat nie zająknął. Zobacz, nie odstaje za bardzo na ramionach?
– Nie, jest świetnie. Pewności nie masz, a jak zapytasz i powie, że nie od niego, to przy okazji się dowie, że nie tylko on na ciebie leci. – Uśmiechnęła się chytrze Lena.
– Przestań.
– Co przestań? Ile już kręcicie ze sobą?
– Nie zapominaj, że ma żonę. Dobra, idziemy, zobacz, która godzina!
Wyszły, zostawiając bałagan. Wiedział, że idą do klubu. Rozmawiały o tym, przeplatając temat plotkami o innych koleżankach, ich ślamazarnych mężach, pretensjonalnych chłopakach i rozwydrzonych dzieciach. Gdy odgłos kroków wyciszył się zupełnie, zrobiło mu się przykro. Wiedział, że w ciągu najbliższych kilku godzin będzie się świetnie bawiła, tańcząc, flirtując i pijąc. Dwa razy już poszedł za nią do klubu. Dwa razy czuł się tam źle, a ona nawet nie spojrzała w jego stronę. Nie chciał, by zwróciła na niego uwagę, nawet bał się tego, a jednak potem było mu przykro. Cierpiał, gdy śmiała się z innymi, tańczyła wtulona w jakiegoś przystojnego blondyna, a spojrzenia innych mężczyzn lubieżnie ślizgały się po jej ponętnych kształtach. Zdawał sobie sprawę z tego, że teraz będzie podobnie. Zszedł na dół. Wpadł na szalony pomysł, by posprzątać sypialnię, pochować porzucone ubrania do szafy, ale zreflektował się w porę. Zamiast tego zaczął dotykać delikatnych tkanin, wąchać te, które przymierzała, a potem położył się na łóżku zasłanym sukienkami i przymknął oczy. Inspiracja przyszła szybko.
Nim Iza wróciła z klubu, miał już gotowe konto na Tinderze. Na zdjęcie profilowe wybrał fotografię Izy z wakacji. Piękna, opalona w bikini na tle jasnego piasku i zielonych wydm w oddali. Zdjęcie z albumu na Facebooku. Nie zamówiła jeszcze ostatniego drinka, gdy on rozwijał skrzydła, odpowiadając na wiadomości pierwszych dwóch zainteresowanych nowym profilem facetów. Z początku zastanawiał się chwilę, co ona by odpisała, jak ujęłaby swoje zainteresowanie w słowa. Szybko wszedł w jej rolę i swobodnie kokietował rozmówców, jakby zupełnie zapomniał, kim jest i w stu procentach stał się nią. Późny wieczór zamienił się w noc, noc w we wczesny poranek, a on wciąż tkwił przed komputerem w transie. Być może to ulubione wino Izy lub muzyka, którą zwykła słuchać wieczorami sprawiły, że nie dostrzegł upływającego czasu ani jej powrotu. Był kimś innym tak bardzo, że gdy ostatni adorator pożegnał się, poczuł niemal fizyczny ból, przypominając sobie swoją prawdziwą twarz i imię. Zastał go bezsenny świt.
Wchodzenie w rolę Izy było jak narkotyk. Jeszcze bardziej wzmacniało jego obsesję. Kilka razy był już tylko jeden krok od przełamania niewidzialnej bariery między nimi. W ostatniej chwili przystanął na półpiętrzu, idąc jej na spotkanie, prawie zapukał do jej drzwi, wiedząc, że dopiero wyszła spod prysznica, dołączył bilecik „od sąsiada z góry” do nowych kwiatów, które wyrzucił sekundy przed tym, nim weszła na piętro. Wieczorami zaś zanurzał się w postać Izy, budząc w sobie jej alter ego. Pewnego razu poszedł o krok dalej. Odnalazł prawdziwych znajomych sąsiadki, z którymi tak lubiła flirtować i zrobił to za nią, logując się jej kontem, gdy poszła spać. Nie korzystała z Facebooka przez telefon, mógł więc swobodnie być nią, gdy nie siedziała przed komputerem lub nie była w pracy, gdzie nie miał pewności, czym się w konkretnym momencie zajmuje. Zdarzało się, że mężczyźni chcieli rozmawiać głosowo lub z użyciem kamerki. Wówczas musiał wycofywać się, korzystać z którejś z przygotowanych wymówek, a czasem blokować natręta, który rozpalony niemal do czerwoności nie chciał przyjąć odmowy. Tylko podczas rozmów z Arturem wszedł na wyższy poziom i nie musiał się wycofywać. Artur był ostrożny ze względu na obecną w domu żonę. Pisali więc ze sobą wieczorami, gdy żona i Iza poszły spać. Konwersacje stawały się coraz bardziej intymne, namiętne i głębokie. Arturowi ani przez chwilę nie przeszło przez myśl, że po drugiej stronie nie ma wieloletniej koleżanki, która kręciła go, odkąd się znali. Wielokrotnie żałował, że zmienił firmę, ale teraz był przekonany, że to dzięki temu zatęsknili za sobą, skrywana zaś namiętność wybuchła niepohamowanym wspólnym pożądaniem. Rozmówca wcielający się w Izę również na coraz dłuższe chwile zapomniał, kim jest, zatracał się w odgrywanej roli. Słowa Artura, łączące ich napięcie i podniecenie podtrzymywały w istocie złudzenie bycia nią, umacniały go w niej, sprawiały, że stawał się naprawdę Izą, Izabelą Mątawą, smukłą blondynką o alabastrowej skórze i szaroniebieskich oczach.
Nie wytrzymam dłużej, kochana. Spotkajmy się dziś.
Taką wiadomość od Artura skasował w ostatniej chwili, gdy siadała do komputera, by sprawdzić maile przed pracą piątkowego poranka. Zrobił przekierowanie, by korespondencja od Artura najpierw trafiała do niego. Musiał jednak trzymać rękę na pulsie.
Dziś nie mogę, porozmawiamy nocą – odpisał.
Proszę… Błagam Cię. Muszę powiedzieć Ci coś bardzo ważnego – niemal natychmiast przyszła odpowiedź.
Co takiego?
Nie tak. Osobiście.
Napisz, proszę.
Powiedziałem o nas Beacie.
W jednej chwili oblał się lodowatym potem, zrozumiawszy, że wszystko poszło za daleko. Iza nie miała przecież o niczym pojęcia. Właściwie myślała, że Artur przestał się do niej odzywać, bo ma wyrzuty sumienia względem żony. Wspominał o tym niedawno, a potem zamilkł.
Gdy Iza spokojnie zbierała się do pracy, sąsiad z poddasza wpadł w panikę.
Odkręć to. Podjąłeś tę decyzję beze mnie.
Kocham Cię.
Nie możesz dziś do mnie przyjechać.
Kocham Cię.
Nie. Nie byłam całkiem szczera. Mam kogoś.
Nie wierzę. Kocham Cię.
Przestań!
Kocham Cię!
Zadzwonił do firmy, by powiedzieć, że jest chory. Musiał coś wymyślić. Nie mógł dopuścić do spotkania tych dwojga. To zrujnuje wszystko. Zrujnuje jego życie. Artur nie przyjmował do wiadomości niczego. Był jak ćma lecąca w ogień, narkoman gotowy zrobić wszystko, by dostać działkę. Przyznał, że spalił za sobą mosty, odszedł od żony, wyprowadził się z domu.
Przyjedź wcześniej. Spotkajmy się o piętnastej u mnie – napisał do Artura drżącą dłonią. Będzie miał dwie i pół godziny, by się go pozbyć.
Skończyła pracę przed czasem, lecz musiała jeszcze odbębnić godzinę siedzenia w biurze. Szef nie akceptował wcześniejszego wychodzenia. Posprzątała więc biurko, pogawędziła z koleżanką i sprawdziła prywatną pocztę. Dziwna wiadomość od Artura zaniepokoiła ją.
Będę punktualnie o piętnastej. Wszystko Ci wyjaśnię!
Odblokowała telefon i napisała SMS-a, lecz nie odpisał. Zawahała się, bo przecież uzgodnili, że nie będą do siebie dzwonić. Mimo to wybrała jego numer. Nie odebrał. Odpisała na maila i czekała.
Im bliżej domu była, tym większy czuła niepokój. Nawet nie wiedziała, kiedy pokonała znienawidzone przejście podziemne. Biegnąc po schodach w górę, pokonywała po dwa stopnie naraz. Zatrzymała się nagle na swoim piętrze. Od jej drzwi dzieliły ją trzy kroki, gdy dostrzegła czerwoną smugę na jasnym lastriko. Spojrzała na schody prowadzące do góry i zamarła. Może sąsiadowi rozlała się farba – próbowała racjonalizować w myślach, ignorując delikatny metaliczny zapach unoszący się w zamkniętej przestrzeni klatki schodowej. Przekroczyła ślad i drążącą ręką wyjęła klucze. Otworzyła drzwi. Weszła i zatrzasnęła je szybko za sobą. Nie poczuła się bezpieczniej, chociaż wewnątrz nic się nie zmieniło. Nic, prócz jeszcze silniejszego, nietypowego dla jej domu zapachu i rozbitej doniczki z fiołkami na podłodze. Zakręciło się jej w głowie z przerażenia. Odgłosy z góry odblokowały ją. Bała się. Zdjęła buty i po cichu, na bosaka poszła na górę, ściskając w dłoni telefon. Stanęła pod drzwiami sąsiada i wstrzymała oddech. Spojrzała za siebie na schody. To z pewnością nie farba – pomyślała. Odblokowała smartfona i wpisała sto dwanaście. Nie zdążyła dotknąć zielonej słuchawki, gdy drzwi, przy których stała z impetem otworzyły się na oścież, ukazując identyczny przedpokój w kolorze złamanego różu, co piętro niżej. Wysoki, zdyszany mężczyzna z potarganymi włosami, w zaplamionej na czerwono odzieży patrzył wprost na nią z obłędem w stalowych oczach. Dwa kamyki wypadły z jego dłoni i poturlały się w stronę progu.
– Zobacz, co narobiłaś – wycharczał.
Marzena Hryniszak
13.07.2022